Plebs Blues
Mirosław Czyżykiewicz
3:13Budzę się szarym świtem i chwytam się za serce Czy coś tam jeszcze bije, czyżbym miał jeszcze szczęście? A może jest już po mnie, bo mam buty woskowane Ku śmierci kołowrotek, bezsensowny ten sam ranek Nie ma z kim, nie ma o czym, nie ma co i nie ma jak Nie ma gdzie i nie ma po co, każdy jest z sobą sam Wychudły Don Kichot siodła swą Rozynantę A ślepy Bóg za sterem znów prowadzi nasza łajbę Telefon niech milczy nagranych uczuć dramat Złe wieści jak bezpieka także przychodzą z rana Już na wpół czujny, na wpół złapany w nocy wnyki Mógłbym się zaśmiać, lecz mam uśmiech Myszki Miki Ranki bym zniszczył W radiu gra Chick Corea, prezenter dobry człowiek Zaprawdę jest wesoło niczym w rodzinnym grobie Uśmiecham się jak mumia, mam wory pod oczami Różowy świt mnie nudzi, a dzień nowy już nie mami Coś pleciesz o tym, co byś znów ze mną robić chciała Pomału stygnie pościel, dołki po rozgrzanych ciałach Wszystko oblekła szarość, jak tu orzec czyjąś winę Drwal machnął swą siekierą, łączącą przeciął linę Dwa łóżka jak dwa kraje dzielą pograniczne słupy Wzdłuż ozdób na tapecie ciągną się kolczaste druty Gdy sen nadejdzie błogi, już nie męczą żadne zmory Wszak była we mnie miłość, dziś jest pusta złość i gorycz Druty bym zniszczył Przeklęta ta godzina, ten moment, chwili przelot Gdy rzeczy się wahają na styku czernią z bielą Gdy jeszcze półmrok toczy odwieczną wojnę z brzaskiem Bezsenność jest cierpieniem, palącym w oczach piaskiem A wszystko huczy w głowie i tępo kłuje w boku Chciałbym na dobre zasnąć, nie myśleć i mieć spokój Z łokciami na kolanach słyszę, jak łzy twoje płyną Na życie już za późno za wcześnie, żeby ginąć Co było jeszcze wczoraj, niepotrzebne dziś nikomu Ostatni kawy łyk, bo nie ma więcej kawy w domu Wszak przyjdzie, co przyjść musi, nadejdzie nieproszone Chleb z masłem zawsze spada na posmarowaną stronę Masło bym zniszczył Mówisz mi o nadziei i siecią słów oplatasz Co jak szpiegowskie sondy krążą dookoła świata Rozebrać się z piżamy może bym i umiał jeszcze Dwadzieścia lat mówiłem, dziś mi się już mówić nie chce Z plakatu w ubikacji knur spasły do mnie mruga Pędząc zabiera wszystko spienionej wody struga Spłukuje to, co było i niesie wprost do ścieku A mnie tu przyjdzie zostać, nim zbraknie mi oddechu Macam się po nadgarstku, na dworze prawie świta Zegar godziny bije i kolejnym dniem nas wita Już na wpół czujny, na wpół złapany w nocy wnyki Mógłbym się zaśmiać głośno, lecz mam uśmiech Myszki Miki Miłość bym zniszczył Budzę się szarym świtem i chwytam się za serce Czy coś tam jeszcze bije, czyżbym miał jeszcze szczęście? A może jest już po mnie, bo mam buty woskowane Ku śmierci kołowrotek, bezsensowny ten sam ranek