Niech
Jacek Kaczmarski
4:55W 38 roku życia Pod koniec dwudziestego wieku Co nic już chyba do odkrycia Nie ma ni w sobie, ni w człowieku Za czarne pióro I atrament Chwytam, by spisać swój testament Za mną, już liczba chrystusowa Ofiarnym kozłom przypisana Kiedy niewinna spada głowa Za cudze grzechy - czyli za nas By z życia się wymknąwszy sideł Uschnąć w relikwie wśród kadzideł Przede mną dziesięć lat niepewnych Gdy każdy zmierzch mężczyznę miażdży Od wewnątrz pośpiech szarpie gniewny A z nieba mu znikają gwiazdy Który to przetrwa ten - dożyje Zaszczytu, że sędziwie zgnije Mniej ważne - ile czasu trawisz Niż z jakim trawisz go wynikiem Niejedną twarz mi los przyprawił Byłem już zdrajcą i pomnikiem Degeneratem, bohaterem A wszystkie twarze były szczere Patrzono na mnie przez soczewki Miłości, złości, interesu Przeinaczano moje śpiewki By się stawały tym, czym nie są Tak używano mnie w potrzebie Aż dziw, że jeszcze mam ciut siebie Poza tym zresztą mam niewiele Wpływy przejadłem i przepiłem Bo nieco w duszy tkwi I w ciele Co duszy wstrętne - ciału miłe Więc nie zostawiam potomności Kont, akcji ani posiadłości Pierwszej małżonce mojej, Ince Nim się wyrazi o mnie szpetnie Zostawiam nasze wspólne sińce Pamiątki z wojny wieloletniej Ja się przeglądam w tych orderach Bo to, co boli nie umiera Zaś drugiej mojej połowicy Niczego nie zapiszę za nic Bo choćbym nie wiem jak policzył I tak mnie za rozrzutność zgani Więc nim się zrobi krótkie spięcie "Kocham cię" - piszę w testamencie Także synowi memu, Kosmie Niewiele mam do zapisania Nie wiem co będzie, gdy dorośnie Czy zada cios mi, czy pytania I próżno mi się dzisiaj biedzić Czy znajdę na nie odpowiedzi Paci zabawek nie pomnożę A zapisuję jej przestrogę Że choć się wiecznie bawić może Nie taką jej wyśniłem drogę Lecz snem nie będę córki dręczył Zjawi się drań, co mnie wyręczy! Przykra to myśl, że gdy czterdziestkę Poranny wieszczy reumatyzm Tak łatwo w ten testament mieszczę Wszystkie me lary i penaty Gitarę, książki i zapiski Butelkę po ostatniej whisky Nic nie zapiszę więc Wałęsom Pawlakom, Strąkom i Urbanom Co codziennością naszą trzęsą A ja ich muszę strząsać rano I przyjaciółki mej Grabowskiej Grę z nimi biorę za słabostkę Zostały jeszcze pieśni. One Już, chcę czy nie chcę, nie są moje Niech cierpią los swój - raz stworzone Na beznadziejny bój z ustrojem Sczezł ustrój, a słowami pieśni Wciąż okładają się współcześni Ja z nimi nic wspólnego nie mam To znaczy z ludźmi, nie z pieśniami Niech sobie znajdą własny temat I niech go wyśpiewają sami Inaczej zdradzą wielbiciele Że nie pojęli ze mnie wiele Partnerzy także źródłem troski Ciąży przyjaźni kamień młyński Niezbyt wysilał się Gintrowski Nazbyt wysilał się Łapiński Tyleśmy wspólnie wznieśli modlitw Rozeszliśmy się bez melodii W ten czas tak marny, hałaśliwy Gdy szybki efekt myśl połyka Chóralne plączą się porywy Muzyka wszelka w zgiełku znika Lecz, chociaż z nieuchronnym smutkiem Każdy niech swoją nuci nutkę O, nie samotne to nucenie! Ani obejrzy się pustelnik A zjawią się wielcy ocaleni Z historii rusztów i popielnic By szydzić wprzód a potem kusić I do sprostania im prymusić Bo nie przypadkiem przeszli czyściec Odsiani z mód wartkiego ścieku Po to by istnieć, a nie błyszczeć I wieść dysputę o człowieku W przepyszne wciągną cię katusze Nie byle jakie łby i dusze Dyskusja z nimi też jest czysta Podstępna tylko z naszej strony Czym grozi nam antagonista Co przed wiekami pogrzebiony? A dodam jeszcze myśl, że i my Niedługo już będziemy z nimi To samo pod rozwagę daję Kochankom moim bez wyjątku Jakże do syta tym się najeść Co końcem było od początku? Imion rozkoszy więc nie podam Bo życia mało, czasu szkoda Dlatego też się kończyć godzi Nie wiem, czy jeszcze co napiszę Lecz tylem już wierszydeł spłodził Że jest czym okpić po mnie cisze Zwłaszcza, że póki słońce świeci Wciąż będą rodzić się poeci Jak ja bezczelni i bezradni Spragnieni grzechu i spowiedzi I jedną nogą już w zapadni Dociekający - co w nich siedzi Co wciąż nieuchronności przeczy Że może życie jest do rzeczy!