Zegarmistrz Światła
Tadeusz Woźniak
5:18Pewnego dnia o świcie spadły samochody z nieba Śpiąc jeszcze, wsiadłem do jednego z nich i odjechałem Był chłodny, pachniał aniołami To się zdarzyło w czerwcu lub komuś innemu I przez zdumione ulice jechałem i śniłem Jechałem, śniłem, jechałem, śniłem Miasto było złudzeniem, w oknach żywych witryn Ciała świeciły lunatyczne dziewczyn Ciała świeciły lunatyczne dziewczyn Zresztą być może były to moje westchnienia A obok samochodu srebrnie biegły cisze Że słychać było czysty metal i konwalie Metal i konwalie, metal i konwalie Za horyzontem sennie kiełkowało dzisiaj A ja jechałem dalej i ciągle dalej Dalej, dalej, dalej Świt się powoli zaczął zmieniać w moją przyszłość I pewność, że za zakrętem drogi, po wielu zdarzeniach Spotkałem dawno temu siebie albo jeszcze spotkam Doświadczonego o wszystko, co mi się nie zdarzy A mój samochód srebrnie powłóczysty Był już tak jasny, że się w pęd przemienił A wszystkie rzeczy takie były czyste Jakby im nagle odebrał ktoś Ziemię Ziemię, Ziemię, Ziemię Ziemię, Ziemię, Ziemię, Ziemię